Czas na małe zwierzenia, może…
Czas na małe zwierzenia, może to komuś pomoże, bo widzę coraz więcej pojawiających się tutaj wątków na temat zaburzeń odżywiania od strony psychologicznej. Kiedyś sam przez to przechodziłem, a od pewnego czasu spotykam się to w swojej praktyce dietetyka.
Przez większość życia byłem szczupakiem. Jednak w pewnym momencie życia na raz poszedłem na studia, pracowałem na etat jak i otwierałem własną firmę. Pracowałem po 16-18 h dziennie. Kompletnie eliminując ruch. Zanim się obejrzałem doszło mi 50 kg, a całkowita waga wynosiła 120 kg.
Niestety tak się również złożyło, ze w tym czasie zacząłem pokazywać się publicznie dość młodemu gronu odbiorców i stałem się rozpoznawalną podczas zakupów osobą. W internecie taka widownia była bezlitosna, także około dwa lata codziennie słyszałem o tym jaki jestem gruby (pomijając inne rzeczy, o które się przyczepiano). Mimo, że psychikę mam silną, to jest trochę jak diament, twarda jak cholera ale krucha.
Tego okresu nie żałuje, dzięki temu żyję, obecnie jak żyję mogąc realizować jedynie swoje pasje i dawać szczęście innym. Przejdźmy jednak do rzeczy.
Każde jakieś smutki po prostu zajadałem. Lubiłem wyjść gdzieś, zjeść. Samemu ugotować gary jedzenia. Nigdy w życiu nie jadłem niezdrowo jednak ponad miarę. Gdy dowiedziałem się, że zostanę ojcem pomyślałem, ze kijowo by było około 40 umrzeć na zawał i zostawić je same. Miałem już jakaś wiedzę z racji tego co studiowałem na temat żywienia, jednak wolałem mieć kogoś do pomocy. Wtedy napisałem również do mojego aktualnego trenera Arkadiusza Czerwa.
Zacząłem chodzić na siłownię, redukcja szła zgodnie z planem. 120, 110, 100, 90, 80 kg … do dziś dziękuje Arkowi, ze zawsze studził moje zapały i prowadził okresy utrzymania, jednak i tak nagle zaczęły się poważne problemy. Miałem aż 2800 kcal w diecie, jednakże potrafiłem obudzić się w nocy i opróżnić pół lodówki, a później z poczucia winy iść biegać po mieście albo zrobić 5 dodatkowych serii martwych ciągów oraz przysiadów (pewnie stąd moje wyniki w tych bojach). Nie mówiłem o tym nikomu, trenerowi również. W pewnym momencie zauważyła to żona, więc zacząłem jeść w łazience po nocach aby nie było tego słychać. Błędne koło trwało w najlepsze.
Podejrzewam, że w pewnym momencie nadal mogłem redukować poniżej 80 kg na ponad średniej 4500 kcal / dzień. Nadszedł dzień, w którym byłem już niezwykle zmęczony, potrafiłem spać już po 10 h w nocy i 2 h w dzień, ponieważ organizm tyle potrzebował aby zregenerować układ nerwowy oraz mięśnie. Powiedziałem o tym wtedy trenerowi, przerwaliśmy redukcje. Sam musialem sobie to wszystko w głowie ułożyć, zwiększyć jedzenie w ciągu dnia i wyluzować, nie nabijać sztucznie aktywności, którą rekompensowałem jedzeniem… a jedzenie… aktywnością
NIGDY PRZENIGDY, NIE NADRABIAĆ ani treningu ani diety. Jeśli masz ochotę na ciastko to po prostu jedz je bez wyrzutów sumienia, nie bądź sportowym świrem. Jeden dzień w tą, tamtą, to kompletnie nic nie zmienia. Niestety codziennie pierdolony instagram daje nam zdjęcia fit gwiazdek. Te jebane zakłamane mordy na bombie z YT pokazują efekty kłamiąc, że nic nie biją lub nie wspominają o sportowej przeszłości i podstawach, na których to zbudowano. Serio jeśli jesteś piwniczakiem co nie miał styku ze sportem nie zrobisz sylwetki w rok, dwa… sorry (co innego, jeśli np. pół życia nawet trenowałeś piłkę nożną lub biegałeś na podwórku). Czytasz grupy FB a tam ludzie kłamią prosto w twarz, ze wyciskają 150 kg na klatkę w 4 msc treningu. Tylko wiecie co? Idziesz na siłownie, patrzysz w okół, 1 osoba na 100 ma dobrą sylwetkę i często to zawodowiec, 1 osoba na 100 ciśnie ponad 200 kg w martwym ciągu… nagle okazuje się, że wirtualny świat nie jest odbiciem rzeczywistości – nagle „każdy” jest „jednym na stu”, jednak można mieć niezłe gówno w głowie. Także sram na te kurwy z uśmiechem – a jak jeszcze potrafią z siebie zrobić ofiary losu, o kurwa tak ciężko trzymać dieta i trenować. Czas na order.
To samo tyczy się suplementów czy systemów dietetycznych. Sam interesuje się tym na podłożu klinicznym, chemicznym. Ale czasem ludzie tutaj czy moi klienci mają takie nieistotnie rozkminy, na które nigdy sam bym nie wpadł. Później rodzą się sekty czy to ketozy, h.carbowa, paleo, diety dąbrowskiej… a mało kto w ogóle już mówi o podstawach. Szczegóły są piękne. Pięknie dla mnie jest w kcalmarze zrobić idealne zestawienie PUFA/SFA/MUFA, stosunek Potasu do Sodu, odpowiednia ilość antocyjanów… tylko to nie zadziała jeśli nie mamy kalorii, później makro. Trening to samo, objętość, progresja ciężarowa, słowa klucze, później można kombinować. Siedzimy i spuszczamy się nad badaniami, nad nowymi dietami, metodami treningowymi. Tak jasne! Jest na to miejsce! To pomaga, to działa. Warto poswięcić odrobine czasu na to ale nie cału zapał.
Wracając do mnie… – mniej wyjebane, a będzie Ci dane. Stawiaj sobie cele, trochę małych, mniej dużych, jednak mniej świadomość, ze to maraton. W rok nie stałeś się chudym szczurem, ani grubasem, więc nie licz, ze w rok staniesz się modelem z okładki. Zrywy, nadrabianie, słomiany zapał, zbyt duży ambicja i odbicie się od ściany spowolnią tylko, a nie przyspieszą efekty.
Borsucza siła z Wami.
#mikrokoksy #mirkokoksy #dieta #chudnijzwykopem #fullborsukworkout